Albańska gościnność

Albańska gościnność

Wyruszyliśmy z samego rana.

Ustawiliśmy się na drodze czekając na fart. Zatrzymał się duży i zdezelownay van, który po tym jak do niego weszliśmy… się zepsuł. Poczekaliśmy jeszcze kilkanaście minut i udało się zatrzymać jakiegoś mercedesa (merol ftw!). Wbijamy, Sarande, spoko, nara. Niezbyt rozmowny gość nie zrozumiał, że chcemy jechać autostopem w kierunku Vlore i Durres, bo zawiózł nas do samego centrum Sarande - tam gdzie stacjonują busy. Była 10, zaczynał się upał.

Wyjście z Sarande zajęło nam trochę ponad godzinę. Pobłądziliśmy prowadzeni przez niezbyt dokładną mapę miasta. W końcu przy drodze wylotowej dość szybko złapaliśmy stopa “w stronę Durres”, a jak później się okazało do samiutkiego Durres! Było to dwóch chłopaków - albański student medycyny Endri i na pół Albańczyk na pół Włoch - Fiore. Zabraliśmy się ich luksusowym mercedesem, choć wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy dokładnie gdzie. Fiore nie mówił po angielsku, więc większość rozmowy prowadziliśmy z kierującym Endrim. Dowiedzieliśmy się, że zmierzają na imprezę na plażę</b> w Jali. Pytali czy jedziemy z nimi. Hm, no jasne!

Przejeżdżając przez drogi na samych szczytach gór tuż obok riwiery obu mórz wietrzyliśmy głowy wychylając się przez okna albo odsypiając ‘na zapas’.

Wylądowaliśmy w Jali około 14. Idealny czas żeby kąpać się na pięknej plaży! Tamtejsza plaża trochę nas zaskoczyła… Parking zastawiony setkami mercedesów i maybahów oraz wielki szyld informujący o FOAM PARTY. Najpierw wylegiwaliśmy się na pięknej skalistej plaży i kąpaliśmy się w morzu. Poskakaliśmy trochę z pobliskich skałek z kolegami. Andrzej i Fiołek (huehue) chcieli koniecznie z nami iść na piana party. Trzeba przyznać, że impreza pełną parą, ale nie jest to mój ulubiony typ zabawy. #Władysławowo i #Mielno. Wygrzewanie się w wodzie było lepsze!

Po kilku godzinach najwyższy czas wracać. Endri zaprosił nas do siebie na noc, a mieszkanie miał… w samym Durres! Zaproszenie jakoś wyszło podczas rozmowy o Rakiji, więc wiedzieliśmy, że dzisiaj czeka nas jeszcze wieczorne picie. Nie zwiedzilibyśmy Albanii jeśli nie napilibyśmy się słynnej Rakiji.

Po gorącym pysznym obiedzie, na który nas zaprosili i spotkaniu się z ich kolegą skorzystaliśmy z propozycji i pojechaliśmy do mieszkania Endriego w Durres. Było już po 21, więc nie mieliśmy nawet innej opcji. Okazało się, że jest to ‘holiday home’ Endriego, a położony jest na 5. piętrze tuż przy samej plaży!

Siedzieliśmy tam pijąc Rakiję i paląc różne dziwne papieroski. Bawiliśmy się przednio, a alkohol sprawił, że nawet z Fiore potrafiliśmy się dobrze komunikować. Toczyliśmy dyskusje na temat albańskich i polskich ludzi, polityki, alkoholi i czego tam się jeszcze da…

Obudziłem się rano, gdy moja głowa wisiała w toalecie.

Endri i Fiore byli w pracy i zostawili nas samych w mieszkaniu. Niestety zamkniętych… Dla mnie to w sumie było bez różnicy, bo wisiałem w tej pozycji do 15. Zdecydowanie nie polecam pić Rakiji w takim tempie jak pije się wódkę! Chcieliśmy udowodnić im jak się pije na północy, a wykończeni podróżą i niezbyt ogarniętą dietą skończyliśmy się.

Chłopacy przyszli spóźnieni, bo urwali się z pracy. Zawieźli nas na drogę, gdzie powinniśmy autostopować. Wymieniliśmy się kontaktami, pożegnaliśmy i rozstaliśmy w uśmiechach. Mój plecak ważył teraz tonę, a nogi były jak z waty. Po małym posiłku i uzupełnieniu płynów dało się już żyć.

Złapaliśmy natychmiastowo stopa, jak się okazało prawie pod samą Szkodrę. Ekspress taxi po prostu. Był to przemiły Albańczyk, który mówił (h)amerykańskim angielskim. police, mothafucka’. Podobno jego syn studiuje w Stanach. Miał też dwie żony, a jedna wydzwaniała do niego co minutę. Dosłownie. Dźwięk jego dzwonka tworzył idealne połączenie z moim kacem abym umarł w torturach. Dojechaliśmy do Lezhe 40 km od Szkodry.

Gdy wjechaliśmy do miasta od razu kupiliśmy sobie po arbuzie, masę owoców i poszliśmy odpocząć. Przejechaliśmy już prawie całą Albanię w szybkim tempie, a była dopiero 17. Posililiśmy się, a Inga chwilę później natychmiastowo złapała trójkę z Turcji (dwóch Bośniaków i Bośniaczka mieszkających w Turcji - niezłe combo…) jadących do Ulcinja. Zabraliśmy się z nimi do samej granicy. To było miłe, że mimo iż mieli zapakowany bagażnik, a ich była trójka to zabrali nas z plecakami na naszych kolanach. Przykład dla tych, którzy pokazują, że nie mają miejsca w samochodzie. ;-)

Dotarliśmy do granicy o 19. Liczyliśmy na złapanie jakiegoś długodystansowego stopa. Zaczęło robić się ciemno, co utrudniało nam łapanie. Postanowiliśmy, że chcemy jechać nawet do samego Ulcinja, że tam przenocujemy sobie na plaży. Po kilkunastu samochodach zatrzymało się audi na kosowskich blachach. Dwóch młodych, ale średnio rozmownych chłopaków podwiozło nas do centrum Ulcinja. Dowiedzieliśmy się o nich tylko, że jeden z nich projektuje torebki. Jak widzieliśmy - dochodowy biznes.

Dotarliśmy około 21 do Ulcinja. Przywitał nas niesamowity tłum. Myślę, że nigdzie dotychczas nie spotkaliśmy takich tłumów ludzi. Odziani w nasze plecaki szliśmy razem z całym bydłem w stronę morza. Pobłądziliśmy chwilę szukając jakiejś ustronnej plaży, aż w końcu znaleźliśmy jakąś plażę hotelową z leżakami. Zapytana Pani powiedziała nam, że nie będzie żadnego problemu jeśli będziemy się tu wylegiwać. Był sztorm, w nocy lekko padało. Nie obchodziło nas to - wykończonych wczorajszym piciem, długim dystansem i błądzeniem po Ulcinje.

Tu spaliśmy. Zdjęcie zrobione rano.

Podsumowanie:

Dzień dziesiąty i jedenasty.
Łączny dystans: 416 km
Liczba autostopów: 5