Do Amsterdamu... przez Kostrzyn?

Do Amsterdamu... przez Kostrzyn?

Może niezbyt chronologicznie, jednak dopóki wspomnienia są dość żywe warto odnotować najbardziej szalony aspekt tych wakacji - długo planowany eurotrip. Do ostatniego dnia termin ostatecznego wyjazdu w nieznane był przekładany, jednak 16. sierpnia o 10 znaleźliśmy się w końcu na drodze w kierunku Poznania.

Podobno pierwszego stopa pamięta się całe życie. Jednak w naszym przypadku na pewno regułę tą spełniła druga z maszyn. Pierwsza okazja zawiozła nas jedynie do Strzelna, jednak dzięki niej złapaliśmy najlepszy samochód całej wyprawy. Była to para z Olsztyna, która po trzech minutach wspólnej podróży powitała nas pytaniem: Chłopaki, a ziółko palicie?. I tak w przyjemnym wietrze trasy i dymu dotarliśmy do najbliższego nam ważnego punktu - Poznania. Niestety tutaj brak zdjęć, gdyż byliśmy zbyt zajęci gorączką podróży…

Z Poznania wydostaliśmy się z trudem, ale w końcu się to udało dzięki komunikacji miejskiej.

Na słynnej A2 Poznaniacy udowodnili, że jako kierowców można mieć ich gdzieś. Przez 3,5 h (w co prawda, niezbyt dogodnej lokalizacji…) nie złapaliśmy nic, aż jakaś para (znów!) podrzuciła nas kawałeczek za Poznań - do Pniew. Tam dopiero poczuliśmy frajdę podróży, będąc w samym środku… niczego.

Stamtąd po jakiejś godzinie nadzieję w nas rozbudził kierowca TIRa jadącego do Gorzowa. Ten przemiły człowiek stwierdził, że podrzuci nas do Skwierzyny skąd na pewno złapiemy coś do Kostrzyna.

Podekscytowani, że wreszcie ktoś się zatrzymał zgodziliśmy się zejść z A2. Jak okazało się wkrótce po opuszczeniu ciężarówki był to ogromny błąd… W kilkanaście minut zrobiło się ciemno, a w dodatku zaczęło przeraźliwie padać. Opustoszała droga zmusiła nas do poruszania się w kierunku Kostrzynia. Mimo tych okoliczności bawiło nas to i maszerując z ciężarami na plecach nuciliśmy w amoku: “Nie ma, nie ma wody na pustyni…”, bo rzeczywiście żadnej wody ze sobą już nie mieliśmy.

Zaszliśmy jakieś 5 km, a minęło nas w tym czasie maksymalnie dwadzieścia aut. Oczywiście żadne nie zatrzymało się by pomóc dwóm debilom z plecakami robiącym sobie spacer w kapuśniaczku. Sytuacja zmusiła nas do rozbicia namiotu w środku lasu. Zmęczeni tułaczką nie zwracaliśmy uwagi na niepokojące dźwięki. Nawet jeśli miałby to być dzik lub gwałciciel. I tak właśnie, niezbyt efektywnie, rozpoczęła się nasza podróż podbijania Europy.