Odwiedźmy Berlin!

Odwiedźmy Berlin!

Obudziliśmy się o siódmej rano nadal nie wierząc, że znaleźliśmy się w takiej dupie. Bez wody do picia i wody do mycia zaczęliśmy dopiero uczyć się zawodu blerwy. Krótko potrwała nasza radość, gdy Strefa ujęcia wody okazała się zatęchłym bagienkiem. Od jednego z drwali dowiedzieliśmy się, że najbliższe miasto w kierunku Kostrzyna jest oddalone o jakieś 30 km. Postanowiliśmy cofnąć się do Skwierzyny i szukać szczęścia z powrotem na A2. Szybko pomógł nam kolejny TIRowiec, który wioząc mrożone kurczaki dowiózł nas dalej niż chcieliśmy (ale w kierunku przeciwnym od granicy) - do Miedzichowa. Tutaj jednak znajdował się niezły spot do łapania - spora stacja benzynowa tuż przy A2. Tam mogliśmy jednak skorzystać z takich dobrodziejstw cywilizacyjnych jak woda czy zapiekanka.

Minęły kolejne dwie lub trzy godziny oglądania tylko rejestracji samochodów. Stwierdziliśmy, że ten odcinek jest zbyt hardcore’owy dla początkujących blerw. W zrezygnowaniu szliśmy poboczem autostrady (!) w kierunku Poznania aby trafić do jakiejś miejscowości bogatej w dworzec kolejowy. Tak, los nakazał nam złamać etos blerwy i pojechać do Berlina pociągiem. Tuż po chwili zatrzymał się (ba! specjalnie zawrócił!) młody chłopak, który sam czasami jeździ stopem. Podrzucił nas 15 km pod sam dworzec w Nowym Tomyślu, gdzie kolejna miła osoba - pani w okienku PKP (nieprawdopodobne, racja?) sprzedała nam bilety prosto do Berlina. Był to koszt jakiś 30 zł + 5 Euro, dlatego nasze morale zdecydowanie się podniosły. Odpoczynek na betonie peronu postanowiliśmy umilić sobie małym drinkiem w pobliskiej ruderze. Oczywiście - ruderze, tak jak czynią prawdziwi hitchhik… to znaczy: prawdziwe blerwy.

O godzinie dwudziestej wysiedliśmy na prze- pięknym i ogromnym dworcu w Berlinie. Od razu poczuliśmy w sobie podniecenie, które po zakupie mapy i zostawieniu plecaku w szafkach, mogliśmy zaspokoić. Oczywiście należało przed tym zrobić rzecz ceremonialną – dopalić w piecu.

Szybko daliśmy sobie spokój z chodzeniem według mapy. Jak się potem okazało - i dobrze. Wbudowany w fazę GPS oprowadził nas po wszystkich najważniejszych miejscach Berlina, a przy okazji znalazł się też czas na piwo w pubach, chillout pod Bundestagiem i jedzenie w fast foodzie. Zwiedzaliśmy Berlin do czwartej rano, na koniec trochę (przyjemnie) błądząc. Był to piątek w nocy, więc miasto tętniło życiem. Poniżej tylko kilka (bo całości chyba nawet serwer Google nie wytrzyma) ujęć na szybko:

Podczas poszukiwań drogi powrotnej do dworca centralnego (po niemiecku: Berlin haumpfhfghhh) natrafiliśmy na uprzejmego Niemca, który sam nas zaczepił czy nam pomóc. Okazało się, że również jeździł stopem i wskazał nam jak następnego dnia wyjechać z Berlina i łapać stopa w kierunku Amsterdamu. W końcu trafiliśmy na dworzec centralny, gdzie spędziliśmy noc pod czujnym okiem monitoringu video. Nasze zmęczenie było tak ogromne, że nie obudziły nas nawet przyjeżdżające na peron pociągi ani drzwi mozolnie uderzające raz po raz ciało Olasa.